piątek, 27 lutego 2015

Idą(c) po Oskara.

Konsekwentnie starałem się unikać czytania recenzji o Idzie, dopóki nie obejrzałem filmu. To, co o nim przeczytałem jest dla mnie sporą niespodzianką, ponieważ w większości nijak ma się do moich spostrzeżeń - o filmie mówi się przeważnie bardzo dobrze lub bardzo źle.

Zacznijmy od strony formalnej.
Ida jest bardzo dobrze zrealizowana. Interesujący sposób kadrowania ujęć, granie plamą i płaszczyzną sprawia, że wizualna strona produkcji zasługuje na uznanie chociaż przyznaję, że powtarzalność użycia niektórych formalnych zabiegów może nużyć.
Elegancki i wysmakowany obraz to częściowo zasługa czarno-białej tonacji - jak mówi mój znajomy fotograf, świat na zdjęciach wygląda lepiej w czerni i bieli.
Całkiem źle jest natomiast z oprawą dźwiękową filmu. Ida dołącza do niechlubnej kategorii o nazwie "Jak nie robić ścieżki dźwiękowej". Nie dość, że postacie mruczą i dukają to realizator dźwięku nie zrobił nic, żeby ów bełkot i dukanie były dla widza choć trochę bardziej zrozumiałe.

Przeszkadzać może także wtórność pewnych rozwiązań wobec kina światowego, że wymienię tylko filmy Haneke czy Gröninga. Uznano najwyraźniej, że eklektyczny wybór określonych rozwiązań, swoiste upichcenie według przepisu na sukces będzie dobrym pomysłem. Jak się okazuje, tak było - czego dowodem są liczne nagrody, cytując Bareję - "polskie, zagraniczne i amerykańskie".

W warstwie fabularnej Idy nie dzieje się wiele, był to zresztą celowy zamysł reżysera. Pawlikowski mówił w wywiadzie, że chciał "roztopić temat w świecie filmu", "żeby nie było czuć literatury, żeby wszystko rozgrywało się przed naszymi oczami, jakby w czasie teraźniejszym. I żeby nie było widać, jakie guziki są naciskane w scenariuszu". 
Guzików faktycznie nie widać - a to dlatego, że fabuła jest na wskroś banalna. Wydaje się jakby była tu trochę z obowiązku, może z przywiązania do tradycyjnego sposobu budowania filmowej opowieści. Oś fabularna została zredukowana na tyle, na ile to potrzebne aby dało się na nią nanizać zaplanowaną sekwencję scen. Przywodzi ona na myśl album ze zdjęciami lub prezentację statycznych obrazów.

Jaką wizję polskiej rzeczywistości serwuje nam wobec tego Pawlikowski? Przedstawiona w Idzie Polska to jakby przeklęta ziemia. Postacie zdają się być osadzone w onirycznej rzeczywistości, w poczuciu beznadziei i wszechobecnej bylejakości nad którą ciąży klątwa dawnych, domniemanych win. Postacie zdają się być zawieszone w przedziwnym, rozdzierająco smutnym, przaśnym uniwersum chociaż nie tak turpicznie określonym jak choćby u Smarzowskiego ani tak nieznośnie łopatologicznie dosłownym jak w Pokłosiu Pasikowskiego.

W tej dziwnej, nostalgicznie dojmującej rzeczywistości umieszczono dwie główne bohaterki. Skrajnie różne życiorysy, które łączy pokrewieństwo oraz żydowskie pochodzenie. Niewinna i młoda, wychowana w klasztorze dziewczyna i jej ciotka, zatracająca się w nałogach, stalinowski prokurator z ciężkim bagażem zasądzonych kar śmierci, wyruszą w podróż aby odnaleźć wspólną rodzinną przeszłość i zmierzyć się z widmami przeszłości.

Andrzej Horubała recenzując Idę w najnowszym Do Rzeczy, definiuje ów szereg różnic między Wandą a Idą jako kluczową oś filmu. Nie zgadzam się z tą tezą. Sądzę, że istota tego starcia jest ledwie tylko zaznaczona a wzajemne interakcje niewystarczające do stworzenia interesującej opowieści. A przecież, wydawałoby się, taki temat to samograj - idealny punkt wyjścia do stworzenia barwnej opowieści, konfliktu dwóch życiorysów i osobowości. To się jednak nie udaje. Ta historia po prostu nie została opowiedziana.


Również obraz tzw. "żydokomuny" został w dość istotny sposób wykrzywiony. Komunistycznymi zbrodniarzami raczej nie targały wewnętrzne rozterki, nie popełniali też samobójstw. Wręcz przeciwnie - w zdrowiu dożywali (lub dożywają) spokojnej starości. I znów - można przecież tłumaczyć twórców, że to jednostkowy przypadek lub po prostu kreacja nie mająca oparcia w rzeczywistości. Ale Pawlikowskiemu znane są losy sądowych oprawców, znał osobiście Helenę Wolińską, której życiorys posłużył jako kanwa dla stworzenia postaci Wandy Gruz. Buduje zatem Pawlikowski postać "Krwawej Wandy" sugerując podobieństwo do rzeczywistej postaci ale jednocześnie wymyśla ją od zera, dopasowując ją do stworzonej przez siebie wizji. 

Nie wiadomo też, czy bohaterka decyduje się na samobójstwo z powodu wyrzutów sumienia czy z powodu przeżyć wojennych. Ciężko uznać, że decyzję o samobójstwie determinuje poczucie winy za śmierć skazywanych przez bohaterkę ofiar, ponieważ o tych wydarzeniach film ledwie wzmiankuje. Sekwencja zdarzeń wskazuje raczej na to drugie: przed samobójstwem Wanda przegląda zdjęcia z rodzinnego albumu. Jeśli przyjąć założenie, że postawa Wandy jest efektem wojennej traumy, tym bardziej dziwi, że film nie rozwija w ogóle tematu wojny. W filmie nie ma mowy o Holokauście, nie pada w rozmowie ani jedno zdanie, które prezentowałoby szersze tło historyczne. Wydarzenia związane z wojną ograniczono jedynie do dwubiegunowej relacji Polacy - Żydzi. W dodatku w skrajnie niekorzystnym dla tych pierwszych przypadku bo eksponując wątek grabieży i zabójstwa. Taki manipulacyjny zabieg rodzi zrozumiały sprzeciw.

Pawlikowski odnosząc się do odbioru filmu stwierdza, że "w Polsce ludzie myśleli, że to będzie film strasznie serio, taki na "proszę wstać!" Może teraz pójdą i zobaczą coś innego". Skoro reżyser nie robi filmu na serio, to dlaczego porusza tak kontrowersyjne dla Polaków kwestie?

Dlaczego zatem nie ogranicza się do bezpiecznej poetyki bez historycznych konotacji? Czy nie wynika to przypadkiem z przesłanek koniunkturalnych? To nie pierwsza pozycja utrwalająca kłamliwy stereotyp Polaków jako współodpowiedzialnych niemieckich zbrodni, która cieszy się na Zachodzie dużym zainteresowaniem. Robi to jednak w niebezpieczny sposób - ukrywając ten przekaz za parawanem formalnego piękna.

Sam Pawlikowski mówi, że Ida "miała być listem miłosnym" a Polska "ukochaną". Jeśli przyjąć taką deklarację za szczerą, to adresatem tych uczuć jest wykreowany przez niego, zmanipulowany obraz. Próbuje przekonać nas do swojej wycinkowej wizji, mówiąc: chcę cię kochać Polsko, ale tylko taką, jaką chcę cię widzieć. Czy nie jest Pawlikowski w tym warunkowym uczuciu jednocześnie zakładnikiem swojej wizji Polski i polskiej historii?

Z daleka nie zawsze widać lepiej, o czym z pewnością zaświadczy każdy krótkowidz.

2 komentarze:

  1. Wanda ma motywy, ma przeżycia i powody. Polski chłop nie ma historii, przeżyć, motywów, nie działa w kontekście, jest prostakiem, morduje dla zysku.

    OdpowiedzUsuń