Ekipa
Wprost sączy sprawę redaktora Durczoka niczym scenarzysta wenezuelskiej
telenoweli - porcjując sensację kawałek po kawałku, wplatając
niedomówienia i zaskakując zmianą fabuły. Kiedy wszyscy spodziewali się
szczegółów dotyczących molestowania w pracy, Wprost opublikował artykuł z
narkotykami i seksem w tle ograniczając się w innych tekstach do
bezpiecznych ogólnikowych tekstów o molestowaniu.
Dość to nieprofesjonalne jak na dziennikarzy, którzy nazywają się śledczymi ale temat wypłynął, niech im będzie. Dwa tygodnie temu nie wiedzieliśmy nic.
Dość to nieprofesjonalne jak na dziennikarzy, którzy nazywają się śledczymi ale temat wypłynął, niech im będzie. Dwa tygodnie temu nie wiedzieliśmy nic.
Jakkolwiek jest prawdopodobne, że sprawa Durczoka wypłynęła nie bez powodu, to nie uważam, żeby dyskusja o niej była niepotrzebna. A takie głosy tu i ówdzie się pojawiają. Wręcz przeciwnie - każdy zabetonowany układ, w tym przypadku polityczno-medialny ma to do siebie, że dochodzi w nim do rozmaitych tarć i wojenek. W 2004 roku polityczno-medialno-biznesowa sitwa nie dogadała się co do wspólnego celu i mieliśmy do czynienia z wyrwą w tamie - abstrahując od efektu końcowego, wydarzenia związane z aferą Rywina doprowadziły do serii roszad politycznych. Oczywiście należy pamiętać o proporcji - ciężar tej sprawy jest dużo mniejszy ale mechanizm może być zbliżony.
Można się zastanawiać jak zwykły skandal obyczajowy w świecie mediów mógłby przyczynić się do naruszenia obowiązującego układu. Jest to jak najbardziej możliwe. Durczok i jego koledzy od blisko dziesięciu lat mają rząd dusz milionów Polaków. Są dla wielu osób autorytetami pełną gębą i nie uważam tego za stwierdzenie na wyrost. Kreują poglądy przyjmowane przez opinię publiczną jako własne, prezentują zdecydowane postawy w rozmaitych sprawach, przede wszystkim politycznych i społecznych ale również obyczajowych. Sądzę, że ludzie mają prawo zobaczyć ich prawdziwe oblicze.
W końcu należy zadać sobie pytanie - czy jakakolwiek próba wykazania ułomności systemu a ściślej: prawdziwej twarzy jego medialnych funkcjonariuszy ma w ogóle jakiś sens? Przecież w tej sprawie media będą próbowały pokazać tylko to, co dla nich samych jest wygodne kreując rzeczywistość poprzez uwypuklanie nieistotnych szczegółów i manipulację faktami. Owszem, pamiętajmy jednak, że mamy również media społecznościowe, które odgrywają niemałą rolę w procesie obiegu informacji. System chce kontrolować wszystko. Chciałby panować nad każdym inspirowanym przez siebie zdarzeniem lub wykorzystywać każdą okazję do swoich potrzeb. Ale to, że chce, nie zawsze oznacza, że jest w stanie. Pamiętajmy o tym.
Sądzę, że w tym miejscu warto zadać sobie też pytanie odwrotne: jakie korzyści może przynieść powstrzymanie się od stanowiska w tej sprawie. Moim zdaniem nikłe a w każdym razie mniejsze niż te wynikające z próby dekonstrukcji mitu Durczoka jako swoistego "fajnoredaktora", alfy i omegi od spraw wszelakich.
Podsumowuję i przypomnę: w tej sprawie zamierzam być nie mniej i nie bardziej taktowny i obiektywny jak Durczok i jego stacja w stosunku do rodzin załogi Tu-154, gdy w 2010r. na antenie TVN24 wkładano w usta nieżyjącego pilota słowa "jak nie wyląduję, to mnie zabije". Nikt z TVN choćby słowem nie zająknął się, że była to ordynarna medialna wrzutka. Słowo "przepraszam" też nie padło. Jak rozumiem prezentowano wówczas standardy w pełni akceptowane przez TVN a zatem przez samego Durczoka, który wówczas był wizerunkowym filarem stacji.
Aż przyszła kryska na Matyska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz