Uwaga
zachodniej opinii publicznej skupia się w ostatnich miesiącach na
Ukrainie. Pozostałe kraje dawnego Związku Sowieckiego, takie jak Litwa,
Łotwa czy Estonia z uwagi na członkostwo w Pakcie Północnoatlantyckim
nie są w odczuciu ogółu traktowane jako potencjalny kolejny cel Rosji,
a powtórzenie scenariusza ukraińskiego nie wydaje się realnym
zagrożeniem. Szef sztabu zjednoczonych sił NATO w Brunssum, generał
Hans-Lothar Domröse stwierdził w marcu, że wprawdzie NATO jest
zaniepokojone skupieniem rosyjskich sił zbrojnych przy granicy z
Ukrainą, ale dla krajów bałtyckich w tej chwili zagrożenia nie widzi.
Nieco
inne nastroje panują w samych krajach bałtyckich. Eskalującą sytuację
na Ukrainie z narastającym niepokojem obserwuje głównie Łotwa, mająca
30-procentową mniejszość rosyjską oraz Estonia - z 26-procentowym
odsetkiem ludności rosyjskojęzycznej.
W
ubiegłym miesiącu w Wilnie odbyło się spotkania prezydentów Łotwy oraz
Litwy z wiceprezydentem USA Joe Bidenem, które poświęcone było kwestiom
bezpieczeństwa w regionie. Biden pytany o to, czy amerykański kontyngent
wojskowy zostanie rozlokowany w krajach bałtyckich, podkreślił
jednoznacznie, że żołnierze USA nie będą stacjonować w tych krajach. Ich
działalność w państwa bałtyckich ograniczona będzie nadal do wspólnych
manewrów i ćwiczeń wojskowych.
Prezydenta
Estonii Toomasa Hendrika Ilvesa na spotkaniu nie było, spotkał się
natomiast z Joe Bidenem w Warszawie, gdzie również uzyskał zapewnienie
amerykańskiego wiceprezydenta o gotowości do wypełnienia obowiązków
sojuszniczych wobec jednego z członków Sojuszu.
Chciałbym
skupić się na Estonii, ponieważ właśnie w tym kraju znajdują się
największe skupiska ludności rosyjskojęzycznej. Największe i
najważniejsze z nich to miasto Narwa. Teoretycznie jest ono dla Rosji
strategicznie bezwartościowe. Nie sposób porównywać jej wartości do
Krymu, gdzie stacjonuje Flota Czarnomorska, zapewniająca zwiększenie
możliwości operacyjnych Rosji w rejonie Morza Czarnego.
Tym,
co z całą pewnością budzi zaniepokojenie, są dwa niekorzystne czynniki.
Po pierwsze, odsetek ludności rosyjskojęzycznej wynosi w Narwie blisko
94%, po drugie, miasto leży praktycznie przy samej granicy
estońsko-rosyjskiej (po drugiej stronie rzeki Narwy znajduje się
rosyjskie miasto Iwangorod).
W
Estonii żyje prawie 400 tysięcy osób pochodzenia rosyjskiego. Około
połowa z nich posiada estoński paszport. Pozostali traktowani są jako
bezpaństwowcy albo uważa się ich za cudzoziemców. Od rozpadu ZSRS
mniejszość rosyjskojęzyczna czuje się szykanowana. Rosjanie narzekają
głównie na politykę językową. Od 2011 roku obowiązuje wymóg prowadzenia w
języku estońskim niemal wszystkich zajęć szkolnych, również w szkołach
rosyjskich.
Na
marcowym spotkaniu Rady Praw Człowieka ONZ w Genewie ambasador Rosji
przy ONZ Witalij Czurkin wyraził zaniepokojenie krokami podjętymi w
zakresie mniejszości językowych zarówno w Estonii jak i na Ukrainie,
mówiąc, że język nie powinien być wykorzystywany do segregacji
i izolowania.
Napięcie
w Estonii podsycają rosyjscy politycy swoimi bardziej lub mniej
oficjalnymi wypowiedziami. Przedstawiciel Federacji Rosyjskiej w Radzie
Europy Roman Kokoriew zapowiadał niedawno
za pośrednictwem portalu społecznościowego, że do Rosji powrócą niebawem inne kraje byłego ZSRR.
Jeśli
przyjąć za dobrą monetę zapewnienia władz Sojuszu Północnoatlantyckiego
oraz przedstawicieli Stanów Zjednoczonych o gotowości do reakcji
militarnej w przypadku ataku przeciwko jednemu państwu członkowskiemu,
to trudno przewidzieć jaka byłaby reakcja NATO w przypadku przebiegu
wypadków zbliżonego do wydarzeń na Krymie czy prób podejmowanych
w ostatnich dniach w poszczególnych miastach wschodniej Ukrainy.
Niepokój
budzi brzmienie art. 5 traktatu północnoatlantyckiego, który odnosi się
jedynie do interwencji zbrojnej oraz jedynie do interwencji
zewnętrznej. Zapis ten nie przewiduje niestety żadnej reakcji sił NATO w
przypadku wewnętrznych działań zmierzających do autonomii fragmentu
terytorium kraju członkowskiego.
Nietrudno
zatem wyobrazić sobie scenariusz zakładający zmianę statusu miasta
Narwa w ramach demokratycznego głosowania, poprzedzoną akcją
propagandową oraz prowokacjami na tle językowym lub jak kto woli
narodowościowym. Scenariusz ten jest o tyle prawdopodobny, że Rosja
argumentowała aneksję Krymu właśnie prawem do ochrony ludności
rosyjskojęzycznej poza granicami kraju.
Rezultat
referendum na wzór krymski, przy miażdżącej większości rosyjskiej w
Narwie, byłby oczywisty. I co bardzo ważne, możliwy do uzyskania bez
konieczności fałszowania wyborów.
W
tym miejscu należy przypomnieć, że Estonia jako jedno z pierwszych
państw europejskich uznała niepodległość Kosowa. Stanowisko Rosji wobec
precedensu niepodległości Kosowa jest jasne - jeszcze przed krymskim
referendum szef rosyjskiego MSZ mówił, że jeśli Kosowo było specjalnym
przypadkiem, to Krym też powinien być tak potraktowany.
Rosja
realizując plan rozbicia Ukrainy zdobywa cenne doświadczenie. Zarówno w
wymiarze strategicznym jak również taktycznym (a przecież aktywność
prorosyjskich bojówek należy traktować jako działania o charakterze
czysto militarnym), jak również dyplomatycznym, bacznie obserwując
reakcje Zachodu na podejmowane działania i dostosowując do nich dalsze
kroki.
Można
oczywiście zastanawiać się, po co Putin miałby ryzykować tego rodzaju
niebezpieczną grę - teoretycznie ingerencja w wewnętrzne sprawy kraju
należącego do NATO mogłaby Rosję sporo kosztować.
Oczywiste
jest, że celem Putina jest napędzana imperialnymi ambicjami rosyjska
dominacja w regionie. Rosji zależeć może na destabilizacji państw
bałtyckich, ponieważ są one rządzone w sposób względnie niezależny a
przez to są mało podatne na zewnętrzne wpływy.
Neoimperialna
Rosja potrzebuje demonstracji siły. O ile na Ukrainie istotnie
obserwowaliśmy taki pokaz, to w oczach Zachodu pozostaje ona krajem w
rosyjskiej strefie wpływów. Inaczej jest z państwami bałtyckimi. Estonia
jest krajem któremu kulturowo bliżej do Skandynawii niż do Rosji. Jest
członkiem NATO I Unii Europejskiej. Obecność ludności rosyjskiej daje
pretekst, aby na Estonię (ale też I Łotwę) kierować uwagę w rozważaniach
o planach Rosji wobec Zachodu.
Być
może Rosja nie odważy się podejmować zdecydowanych kroków wobec kraju
NATO. Istotną rolę odgrywa z pewnością wiedza wywiadowcza. Nie jest
jednak wykluczone, że sytuacja w Estonii może ulec zaognieniu. To w
jakim kierunku rozwinie się sytuacja, będzie probierzem, na ile Rosja
może się posunąć wobec innych krajów byłego Związku Radzieckiego,
jednocześnie należących do NATO.
Reakcja
państw zachodnich pokaże również, co NATO jest w stanie zrobić dla
krajów dawnego bloku socjalistycznego i ile tak naprawdę jest warte
członkostwo w Pakcie Północnoatlantyckim, również dla Polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz