środa, 15 lipca 2015

Instruktaż dla miłośników zegarków - jak mogłoby być.

Panie prokuratorze, więc to było tak:

Stałem na przystanku tramwajowym, bo ja czasem lubię tramwajem pojeździć. Takie to moje, jak to mówią, hobby jest.
Tak więc stoję i patrzę sobie na ludzi. Bo ja obserwować lubię, bliżej ludzi znaczy. - cieszy mnie to. Lubię bardzo.
No więc stoję i nagle babcia staruszka wysiada z wagonu. I torby dźwiga. W torbach różne tam przedmioty mniej lub bardziej wartościowe. I nagle ten zegarek przedmiotowy z tobołka wypada i na chodnik łups - upada. Ale się rymło. Dobry znak.

No więc podnoszę. Ładny. Chyba jakaś podróbka, ale jak na podróbkę bardzo udana - myślę.
Biegnę za babcią - żeby oddać, normalnie, nie? Po chrześcijańsku. Jak się znalazło to trzeba zwrócić. Pan to zaprotokołował, że chciałem zwrócić? Dobra - no więc ta babcia nagle przeskoczyła przez tory i dalej do następnego tramwaju biegnie i wsiada do niego. Nie zdążyłem dogonić bo kondycja już nie ta. Usiadłem na przystanku, zrezygnowany, bo gdzie ja tę babcię teraz znajdę?

Aż tu nagle Sławek podchodzi. Nowak znaczy - i pyta mnie, czemu ja taki strapiony na tym chodniku siedzę. I żebym wstał, mówi - bo wilka dostanę.
Na piwo poszliśmy. Wprawdzie przed trzynastą było, ale jak mówi jeden znajomy minister - małe piwko to nie alkohol.

No więc ja mu o tym moim kłopocie opowiadam. Na to Sławek odrzekł, żebym się wcale a wcale nie martwił. Że przecież mogę ten zegarek nosić, a jak staruszka mnie w telewizji zobaczy, to sobie o zgubie przypomni i się po sikora zgłosi. Bezpośrednio albo przez kolegów z partii. I że on też miał podobny przypadek i gdzie może, to ten swój znaleziony zegarek pokazuje z nadzieją, że ten właściciel się pojawi.

Tak też zrobiłem nie wiedząc, jaki z tego może być ambaras.

Nic więcej do dodania w sprawie nie mam.